domingo, marzo 04, 2007

od poczatku...

Kto?
W koncu tylko my: Lucja i Pawel.
Gdzie?
W Ameryce Poludniowej. Od Ekwadoru, poprzez Peru, Chile, Argentyne, Paragwaj, Boliwie i znow do Ekwadoru. A moze nie tylko?
Kiedy?
Teraz. Od lutego do lipca. 5,5 miesiecy wakacji.

Do Madrytu dolecielismy bez przeszkod, mimo pewnych obaw udalo nam sie zdazyc na samolot w Shannon.

15.02.07

Dworzec jak dworzec, kazdy jest dobry, zeby spedzic na nim noc. Wiec ta z 13/15 (Walentynki zostaly usuniete na mocy dekretu specjalnego na czas podrozy) spedzamy na lotnisku Madrid Barajas. Do wieczora nie ma jeszcze wyswietlonego naszego porannego lotu. Rano tez nie, ale pytamy sie w informacji, okazuje sie, ze leci z terminalu IV, na ktory jedzie sie autobusem (pierwszy zachwyt wielkoscia lotniska). Na miejscu okazuje sie, ze sprzedali za duzo biletow i pytaja nas, czy nie zgodzilibysmy sie poleciec nastepnego dnia. Coz, mamy przeciez 5,5 miesiaca czasu, wiec co nam szkodzi poleciec dzien pozniej, jesli to komus moze ulatwic zycie?

Wyjezdzajac planowalem jeszcze wymienic ok. 500 $. Okazalo sie jednak, ze nie bardzo mam co wymienic.Przyszla wiec pora zmienic rzeczywistosc.

Nie pojechalismy tego dnia. LAN Airline wyslalo nas wiec do hotelu Auditorium (mysle, ze juz nigd nie bede spac w rownie wypasionym miejscu, chyba ze jeszcze jakies linie lotnicze sprzedadza za duzo biletow). A LAN Airline zaplacil nam 540 $ jako zadosuczynienie za zmiane lotu...

***

Guayaquill. 32 stopnie. W pzrewodniku mieli racje. W Ekwadorze nalezy liczyc sie z opoznieniami samolotow.

16.02.05

Wczoraj na lotnisku w Quito zaczepilsmy kolesia, z ktorym jechalismy samolotem i zapytalismy i zapytalismy o jakis tani hotel. Wzial nas do taksowki i razem pojechalismy do megaobskurnego (ale taniego) hostelu. Pozegnalismy sie dzisiaj, przy czym zaprosil nas do siebie, na poludnie Ekwadoru.

Stanelismy na rowniku. Poki co, nie zmienilo to za wiele w naszym zyciu.

18.02.05

Pomidorom polskim pozdrowienie!
Tutejsze owoce sa dobre, ale to, czego mozna byc pewnym, wszystkie sa blisko sopkrewnine z cytryna (moze poza bananami o smaku trzciny).

***

Jedziemy do Cariamangi, do zioma Indianina. Siedze pod dworcem i sie zule, bo zulic sie, jak spac, mozna wszedzie. Siedze i obserwuje swita. Nie, to jest zle powiedziane. Siedze i jestem obserwowana przez swiat. Stanowie tu ogromna atrakcje. Kazdy sie usmiecha, pokazuje dzieciom, "popatrz kotku, biala. Jak bedziesz niegrzeczny, to Bozia cie zamieni i bedziesz wygladal, tak jak on." Nawet policjanci przestali sluchac walkmanow, zeby na mnie popatrzec.

Wsiadlismy do autobusu. Straznik przeszukal bagaz kazdego (orpocz mnie), obmacal ubranie i wpuscil do srodka. NA koniec nagral na video twarz kazdego pasazera. nie chce sie zastanawiac, co to za trasa pzred nami...

1 comentarios:

A las miércoles, 13 febrero, 2008 , Anonymous Anónimo ha dicho...

&:)<= P-|-< :):):):):):):)

 

Publicar un comentario

Suscribirse a Enviar comentarios [Atom]

<< Inicio