viernes, julio 20, 2007

Przyjdzie rozstan czas...

Juz na patelni skwierczy tluszcz...

miércoles, julio 18, 2007

el paro

Od zeszlej srody w Arequipie i na calym poludniu Peru trwa strajk, poniewaz rzad znow podniosl ceny paliwa. Litr benzyny kosztuje tu (uwaga, uwaga..) prawie 4 $, wiec w sumie nie dziwie sie Peruwianczykom, ze strajkuja zwlaszcza, ze jest to ich benzyna. Nieco jednak utrudnia to zycie wszystkim znajdujacym sie na terenie Peru. Jesli jest bowiem strajk, strajkowac musza wszyscy. kto nie strajkuje, musi liczyc sie z mozliwoscia samosadu, a w Ameryce Pd ludzie bywaja bardzo okrutni.
Strajk glownie dotyczy komunikacji, wobec czego po miescie trzeba chodzic piechota, lub jezdzic na motorze. Nie kursuja autobusy, mikrobusy, taksowki, na drogach jest rozsypane szklo i kamienie, zeby sie nie dalo przejechac, a jak ktos jedzie, rzucaja w niego kamieniami. Nie da sie tez wyjechac ani wjechac do miasta, wobec czego zmuszeni bylismy siedziec u goszczacych nas zwariowanych maltancow do czasu, az wyjazd nie okaze sie mozliwy. Nie dzialaja tez szkoly ani czesc firm. Teoretycznie pozamykane sa sklepy i targi, choc w praktyce w mniejszych sklepikach mozna kupic towar przez kratke, bo przeciez jakos zarabiac musza, a kratka jest o tyle wygodna, ze w razie jakiejkolwiek kontroli strajkujacych szybko mozna zamknac sklep i udawac, ze wcale sie nie pracuje.
Strajk trwa tez w innych miastach Peru; w Cuzco, na przyklad, zablokowano 1200 turystow chcacych zwiedzic Machu Piccu a policjanotw chcacych odblokowac drogi obrzucono kamieniami. Zamkneli tez miasto Inkow, wiec, poki co, nie mozna go zwiedzac.
O godzinie 13 i 19 kazdy mieszkaniec wychodzi na ulice, aby za pomoca garnkow, pokrywek lub blaszanych drzwi wyrazic swoje oburzenie. Kazdy wali w co popadnie bez ladu i skladu, byle tylko wywolac jak najwiekszy halas- i tak cala godzine.
Prezydent nie bardzo sie przejmuje. Blokada nie jest tu zadna nowoscia (ostatnia byla miesiac temu), choc normalnie blokady trawja 1 dzien, a ta jest nieograniczona. Na poczatku strajku powiedzial, ze jesli nie beda pracowac, poumieraja z glodu na ulicy, potem jednak zmiekl i, choc on sam sie boi, ktos z rzadu ma przyjechac pertraktowac ze strajkujacymi.
Na szczescie, na sobote i niedziele zawieszono blokade drog (nie znaczy to, ze wszystko funkcjonowalo normalnie, autobusy i busy dalej nie jezdzily, ale mozna bylo jechac taksowka i, co najwazniejsze, odblokowano Panamericane), bo przeciez, niezaleznie do rodzaju wykonywanej pracy, weekend sie nalezy. Dzieku temu, wchodzac na dworzec tylnym wejsciem, za okazaniem dowodu tozsamosci, moglismy pojechac do Limy. A od poniedzialku strajk trwa dalej.

martes, julio 10, 2007

buty:(

Ukradli mi buty!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Moje kochane granatowe scarpy rozm. 39,5!!! Sluzyly mi wiernie od dwoch lat, towarzyszac we wszystkich mnijeszych i wiekszych wycieczkach. Przejechaly prawie cala Ameryke Poludniowa, poswiecily swe zdrowie (zasmierdly sie nieco, biedaczki, po wycieczkach na wyspie Chiloe...), by jezdzic i poznawac swiat wraz ze mna, az w koncu ktos postanowil nas rozdzielic. Pozostal tylko zal i obolale stopy (bo, cholera jasna, ukradli mi je na samym dnie kanionu Colca, musialam wiec dralowac w sandalach przez caly kanion w droge powrotna na gore, w skotek czego obtarly mi sie obie konczyny). Czesc ich pamieci.

sábado, julio 07, 2007

7072007

Z okazji Siodmego Dnia Siodmego miesiaca Siodmego Roku najlepsze zyczenia dla wszystkich (tych nie z Siodemki tez) :):):) ... pawel i lu

jueves, julio 05, 2007

Uwaga zlodzieje!!!

To jest opowiesc, a wlasciwie przestroga.. nie z tego kraju ale za to z Indonezji.. opowiedzial nam ja ojciec Jerzy.. Tam podobno, jak idziesz na targ, musisz uwazac bo jest wielu oszustow i, jak kupujesz worek ziemniakow, musisz sprawdzic co jest w srodku, bo czasem ziemniaki sa tylko na wierzchu a pod spodem handlarz podklada pomarancze(!!)

boliwijskie drogi

W Boliwii jezdzenie autobusami czy busikami stanowi swoista atrakcje. Poziom adrenaliny zalezy od trasy, choc nawet na calkowicie plaskim i pozbawionym stromych zboczy odcinku drogi kierowcy sa w stanie zapewnic atrakcje. Najciekawsze jednak sa drogi prowadzace z gor w obszary dzungli i nie musi to wcale byc slynna droga smierci z La Paz do Yungas (gdzie co chwila ktos spada w przepasc, bo droga jest tak waska, ze miesci sie tylko jeden pojazd a i to nie zawsze).
Raz jechalismy z Cochabamby do Villa Tunari i mielismy okazje zaobserwowac, jak to dziala. Na takich drogach przepisy sa troche inne - zmienia sie pas i co jakis czas ruch jest lewostronny, co dla niewtajemniczonego podroznego jest dosc stresujace, ale mozna sie przyzwyczaic. Kierowcy-kamikadze zjezdzaja z tych serpentyn jak wariaci, wywijajac kierownica na wszystkie strony, a poniewaz nawierzchnia od strony sciany jest zwykle w gorszym stanie, jezdza przy samej krawedzi przepasci. Co ciekawe, wyprzedzaja tylko na zakretach. Im bardziej ostry zakret, z tym wieksza radoscia. A jesli przez przypadek droga idzie prosto, czekaja, az pojawi sie jakis zawijas, zeby moc sobie wyjechac na drugi pas. Ciekawe hobby... Nie zawsze tez zapalaja swiatla. Jada sobie po ciemku przez nikogo niezauwazeni. A my ze srodka mozemy obserwowac kolejne TIRy lezace w rowach czy przepasciach (Na tej trasie widzielismy dwa: w jedna strone jeden, w druga drugi). Jak wyjasnil nam spokojnie znajomy, to normalne, bo prawo jazdy moze dostac kazdy. A jezdzic uczy sie potem...
Ale, nie trzeba zjezdzac kolo przepasci, zeby sie nie nudzic w autobusie. Raz, na przyklad, zahaczylismy bagazem o druty elektryczne. Zerwalismy je i ciagnelismy przez jakies 100 metrow. Oczywiscie, wina lezy po stronie wlascicieli, ktorzy pociagneli sobie przewody na wysokosci bagazow na autobusie, ale zawsze jest na co popatrzec.
Kraj ten nie przestaje zaskakiwac. Kiedy autobus musi przeplynac promem, kazdy pasazer wysiada, palci sobie oddzielny bilecik i zostaje zaladowany na mala lodeczke z silnikiem, ktora sprawnie przebywa odcinek wodny. Autobus natomiast czeka w kolejce, zeby na dziwnej tratwolodzi, przyczepiony dosc niepewnie, jakby zaraz mial wpasc do wody, powoli plynie na drugi brzeg. Tam podjezdza na jakis przystanek zwyczajowy, szybko laduje pasazerow i kontynuuje jazde. Kto nie zdazyl, niech zaluje.
A jesli juz kompletnie nic sie nie dzieje, sami sobie dostarczamy atrakcji. Ostatnio, zeby nie bylo nudno, zgubilam boliwijskie karty migracyjne :-) Na szczescie, udalo nam sie nie zostac w Boliwii na zawsze...

martes, julio 03, 2007

Indianie Aimara

Malo kto wie, ze nad La Paz wyroslo drugie wielkie miasto - El Alto. W El Alto nie ma turystow, sa tylko indianie Aimara, ktorzy przeprowadzili sie tu ze wsi. Tu tez miesci sie kolejny dom misyjny ksiezy werbistow.
Z indianami pracuje sie ciezko. Niby sa wierzacy, niby sa ochrzczeni, ale w co tak na prawde wierza, trudno powiedziec. Na pewno wierza w moc wody swieconej - Msza jest niewazna, jesli po niej ksiadz nie wyjdze z woda (nosi ja w wiadrze, bo potrzeba duzo) i nie pokropi obficie kazdemu glowy- to jest wazniejsze niz Komunia. Oprocz glow, trzeba pokropic miniaturke sklepu, samochodu, dowod osobisty zmarlego taty, nowy sweter... Wody swieconej nie mozna zostawiac w kropielnicy, bo jest kradziona - kazdy chce miec w domu, bo taka woda ma Moc.
Wierza jeszcze w figurke Matki Boskiej. Dla swojej Virgen sa stanie zrobic wszystko, ale najbardziej lubia dla niej tanczyc. Na dlugo przed swietem Matki Boskiej na ulicach miasta probuja swoje tradycyjne tance. Co prawda, roznie im to wychodzi (zwlaszcza orkiestrze, kiedy jest zalana), ale sie staraja. W El Alto dwa klany sie poklucily i kazdy postanowil tanczyc sam sobie no i powtstl problem, z kim pojdzie Virgen? Ksieza podjeli decyzje, ze skoro sa klotnie, to nie pojdzie z nikim, ale to tez nie takie proste, bo jak indianie sie zdenerwuja, to gotowi zamurowac kosciol albo przegnac werbistow (kilka lat temu z tego kosciola przegnali franciszkanow).
Wierza tez w to, co powie kacyk lub szaman. Jakis rok temu w jakiejs wiosce jeden wodz powiedzial, ze para Austriakow, ktorzy tam trafili, przyszli zabrac ich narzady na przeszczepy. No i chlopaka ukamienowali, dziewczynie sie jakos udalo...
indianie ci zachowuja tez swoje wierzenia i tradycje prechrzescijanskie. Na przyklad obchodza Nowy Rok Aimara 21 czerwca. Odbywa sie wtedy wielka biba w Tiwanacu. Problem polega na tym, ze odbywa sie nieco bez kultury, do tego stopnia, ze bedac tam zaraz po Nowym Roku, nie moglismy zwiedzic swiatyni, bo byla cala zasikana i brudna, wiec trzeba bylo ja czyscic...
Indianie sa bardzo uczuciowi daja sie poniesc emocjom, czego wynikem sa bardzo popularne samosady. Trzy dni przed naszym przyjazdm spalili kobiete, ktora uwazali za zlodziejke, troche wczesniej ukamienowali zlodzieja. Interesujaca akcja bylo tez niszczenie kafejek internetowych. Jakies 3 tygodnie przed naszym przyjazdem rodzice, ktorych dzieci spedzaja stasznie duzo czasu w kafejkach przy grach komputerowch, zbuntwali sie przeciw temu i urzadzili pochod ulicami miasta, wchodzac do kolejnych kafejek i niszczac caly sprzet. Najdziwniejsze jednak jest to, ze wsrod rodzicow byli tez wlasciciele kafejek (ich dzieci tez przesiaduja przed internetem), wiec jednoczac sie z innymi rodzicami, niszczyli swoj wlasny sprzet... Werbistom jakos sie udalo uratowac swoja kafejke.
Od pczatku naszego pobytu w El Alto werbisci stasznie sie o nas bali, twierdzac, ze na pewno zostaniemy okradzeni lub zabici. Ale, mimo okropnych opowiesci i niepokoju ksiezy, nic nam sie nigdy nie stalo. Poszlismy w gory bez przewodnika i wrocilismy cali i zdrowi, co nasi gospodarze uwazali za niemozliwe. Jedyna rzecza, ktora nas spotkala, byla kradziez... koki w kosciele. Ja tam lubie indian z ich dziwactwami.