miércoles, mayo 23, 2007

Serwer

Wyglada na to ze spalil sie server wiec nie dzialaja nasze maile ucka@panth-net.com i neo77@panth-net.com ani zadne z tej serii .. nie dzialaja tez listy i cala reszta..
nie wiem czy zaczna przed moim powrotem.. zalezy od tego co tak naprawde sie zepsulo..
dlatego teraz dzialaja nasze dwa maile:
neo77null@hotmail.com i lucja.reczek@wp.pl

Hola! desde hoy usamos solo nuevos emails (neo77null@hotmail.com y lucja.reczek@wp.pl)
otros: neo77@panth-net.com y ucka@panth-net.com o pawel@szara7.net no functionan (un problem con email server)

ladne czerwone skaly:)


...


nie czekalismy dlugo...


za udane matury!


Tak.. nawet tutaj.. na koncu swiata :P


lu zdobywca ;)


troche jak u nas :)


guanaco


Torres del Paine


Zmiany, zmiany

W ogole, tydzien, ktory zakonczyl sie w Montevideo, byl troche zwariowanym tygodniem, w ktorym miejsca i ludzie zmieniali sie szybko i diametralnie:)
Zaczelismy bowiem w Zarate. Jechalismy tam ostatnim pociagiem z Buenos Aires, a ze tu pociagami jezdzi tylko najwieksza biedota, stanowilismy pewna atrakcje:)) W pewnym momencie przysiadl sie do nas pewiem pan, ktory bardzo martwil sie naszym losem, poniewaz w Zarate ponoc jest bardzo niebezpiecznie i spanie w namiocie jest rzecza wrecz niemozlwa. Po krotkim wiec namysle zaprosil nas do siebie do domu, zastrzegajac, ze jest to bardzo biedny dom, ale jak chcemy... Rzecz jasna, chcielismy, spedzilismy wiec noc w chyba najbiedniejszym domu w okolicy- prawdziwym baraku bez ogrzewania i szyb, z przeciekajacym sufitem, czyms w rodzaju lazienki gdzies w ogrodku. Nasz gospodarz byl bardzo goscinny (choc nie mial nas zbytnio czym ugoscic) a rano kupil nawet jakies ciasteczka. I chociaz mogl nam dac tysiac razy mniej, niz gospodarze z estancii, to dal nam tysiac razy wiecej, bo wszystko, co mial i jeszcze troche.
Rano wzial nas na "krociotki spacerek" godny mojego tatusia (kto z nim chadzal na "krociotkie spacerki", ten wie...) tak, za jak doszlismy wreszcie do wylotowki myslalam, no... brzydko myslalam o spacerkach, plecakach i roznych takich.

Po pewnym odpoczynku zlapalismy stopa i dojechalismy doCeibasa. Mielismy niepowtarzalna okazje ogladac powietrze zgestniale od komarow, co zmotywowalo nas do poszukania innego miejsca na nocleg, niz namiot. Policja poradzila nam zapytac sie u zakonnic, co uznalismy za sensowny pomysl.
Drzwi otworzyla nam przesympatyczna staruszka z metrem krawieckim na szyi, zaprosila do srodka, zmartwila sie naszym losem i kazala poczekac na inne siostry, ktore zdecyduja o naszym losie. Po chwili przyszla druga i zabraly sie za robienie jakiegos jedzenia dla biednych turystow, co napewno sa glodni. Chwile pozniej drzwi zazgrzytaly i weszla trzecia siostra- jak pozostale w kremowym habicie i welonie, tyle ze... w kasku na glowie. Bardzo nas to zszokowalo, ale one twierdza, ze na misjach (zadna z nich nie jest z Argentyny. Staruszka jest z Malty a pozostale dwie to Wloszki) robi sie rozne rzeczy, o ktore same by sie nie podejrzewaly wEuropie. A w rozmowie wyszlo, ze siostra od motoru tez jezdzi stopem:)
A dalej byl Urugwaj, ale to juz wiecie...

miércoles, mayo 16, 2007

loCura en Uruguay

Wariatow nie brakuje na calym swiecie- to rzecz pewna, ale w Urugwaju jakos jest ich szczegolnie duzo. Nic dziwnego, jak ktos caly dzien chodzi po ulicach z termosem pod pacha i mate w rece, nie moze byc normalny. Mowia, ze mieszkancy Republica Oriental del Uruguay maja dodatkowy miesien odpowiedzialny za trzymanie termosa. Mate tu pije kazdy i przez caly czas, nawet lokalni pijaczkowie sacza mate z plastikowego kubka po jogurcie...
Nic zatem dziwnego, ze juz na wstepie natknelismy sie na wariata. Byl nim pewien szalony ksiadz z mijescowosci Young. Kiedy noc zastala nas wlasnie w tej miescinie, poszlismy do lokalnego kosciola zapytac sie o miejsce, w ktorym mozemy spokojnie przespac noc. Ksiadz, kiedy uslyszal, ze jestesmy Polakami, przywital nas slowami "witamy Ciebie Ojcze Swiety" (po polsku), kazal chwile poczekac, mowiac, ze cos wymysli, wzial nas na Msze, ktora wlasnie mial rozpoczac (przy czym stalismy sie bohaterami kazania), po czym zaprosil na ladnie urzadzona plebanie. Usmiechnal sie szelmowsko (bo to byl ksiadz szelma), siegnal po telefon i zapowiedzial komus malutka niespodzianke i kazal przygotowac 2 talerze wiecej. W miedzyczasie (ksiadz robil duuuzo rzeczy na raz), kiedy dowiedzial sie, ze jestemy harcerzami, zadzwonil w kolejne miejsce i po chwili przyszlo malzenstwo, ktore prowadzi druzyny przy parafii. Nikogo chyba nie zdziwi to, ze ksiadz tez byl scoutem...
Kiedy musielismy sie pozegnac, ksiadz wsadzil nas do samochodu i zawiozl na estancie (takie rancho), gdzie byl zaproszony na kolacje a my stanowilismy owa niespodzianke. Kiedy weszlismy, ksiadz zapowiedzial gospodarzom, ze to jeszcze nie koniec, bo my tam zostaniemy na noc. No i zostalismy:))) Podczas kolacji ksiadz z gospodynia wpadli na wspanialy pomysl, ze moze zadzwonimy do odmu, bo przeciez nasze rodziny bardzo sie uciesza. Coz z tego, ze w Polsce byla mnie wiecej 3.00 w nocy? No i zadzwonilismy:)))
Nastepnego dnia zwiedzilismy cala estancje, ktora okazala sie byc chyba najbogatszym i najbardziej wypasionym domem w okolicy. Poznalismy zarzadce majatku i panne sluzaca, slowem porzadki jak nie z tej epoki. Ogladnelismy stado koni przeznaczonych do gry w polo (zwyklych koni pracowniczych nam nie pokazywali), dzika mieszkajacego w ogrodku jako maskotka domowa, barany z 3 rogami i ok. 800 krow, po czym zostalismy zaproszenia na obiad i jeszcze jedna noc, bo nastepnego dnia siostra gospodarza miala jechac do Monte Video.
Czulismy sie troche dziwnie, bo zazwyczajnie bywamy w takich domach, ale gospodazre byli pzresympatyczni. No i el cura byl kapitalny. Krewni naszych gospodarzy rowniez bardzo sie przejeli naszym towarzystwem, wiec odwiezli nas pod dom, w ktorym spalismy (u dziewczyny z hospitality club, ktorego stalismysie czlonkami) w Monte Video zaprosili nas na wystawe koni i obiad. Ale latwiej jest rozmawiac o kreskowkach niz o wojnie wIraku i technikach gry w polo;)