Wariatow nie brakuje na calym swiecie- to rzecz pewna, ale w Urugwaju jakos jest ich szczegolnie duzo. Nic dziwnego, jak ktos caly dzien chodzi po ulicach z termosem pod pacha i mate w rece, nie moze byc normalny. Mowia, ze mieszkancy Republica Oriental del Uruguay maja dodatkowy miesien odpowiedzialny za trzymanie termosa. Mate tu pije kazdy i przez caly czas, nawet lokalni pijaczkowie sacza mate z plastikowego kubka po jogurcie...
Nic zatem dziwnego, ze juz na wstepie natknelismy sie na wariata. Byl nim pewien szalony ksiadz z mijescowosci Young. Kiedy noc zastala nas wlasnie w tej miescinie, poszlismy do lokalnego kosciola zapytac sie o miejsce, w ktorym mozemy spokojnie przespac noc. Ksiadz, kiedy uslyszal, ze jestesmy Polakami, przywital nas slowami "witamy Ciebie Ojcze Swiety" (po polsku), kazal chwile poczekac, mowiac, ze cos wymysli, wzial nas na Msze, ktora wlasnie mial rozpoczac (przy czym stalismy sie bohaterami kazania), po czym zaprosil na ladnie urzadzona plebanie. Usmiechnal sie szelmowsko (bo to byl ksiadz szelma), siegnal po telefon i zapowiedzial komus malutka niespodzianke i kazal przygotowac 2 talerze wiecej. W miedzyczasie (ksiadz robil duuuzo rzeczy na raz), kiedy dowiedzial sie, ze jestemy harcerzami, zadzwonil w kolejne miejsce i po chwili przyszlo malzenstwo, ktore prowadzi druzyny przy parafii. Nikogo chyba nie zdziwi to, ze ksiadz tez byl scoutem...
Kiedy musielismy sie pozegnac, ksiadz wsadzil nas do samochodu i zawiozl na estancie (takie rancho), gdzie byl zaproszony na kolacje a my stanowilismy owa niespodzianke. Kiedy weszlismy, ksiadz zapowiedzial gospodarzom, ze to jeszcze nie koniec, bo my tam zostaniemy na noc. No i zostalismy:))) Podczas kolacji ksiadz z gospodynia wpadli na wspanialy pomysl, ze moze zadzwonimy do odmu, bo przeciez nasze rodziny bardzo sie uciesza. Coz z tego, ze w Polsce byla mnie wiecej 3.00 w nocy? No i zadzwonilismy:)))
Nastepnego dnia zwiedzilismy cala estancje, ktora okazala sie byc chyba najbogatszym i najbardziej wypasionym domem w okolicy. Poznalismy zarzadce majatku i panne sluzaca, slowem porzadki jak nie z tej epoki. Ogladnelismy stado koni przeznaczonych do gry w polo (zwyklych koni pracowniczych nam nie pokazywali), dzika mieszkajacego w ogrodku jako maskotka domowa, barany z 3 rogami i ok. 800 krow, po czym zostalismy zaproszenia na obiad i jeszcze jedna noc, bo nastepnego dnia siostra gospodarza miala jechac do Monte Video.
Czulismy sie troche dziwnie, bo zazwyczajnie bywamy w takich domach, ale gospodazre byli pzresympatyczni. No i el cura byl kapitalny. Krewni naszych gospodarzy rowniez bardzo sie przejeli naszym towarzystwem, wiec odwiezli nas pod dom, w ktorym spalismy (u dziewczyny z hospitality club, ktorego stalismysie czlonkami) w Monte Video zaprosili nas na wystawe koni i obiad. Ale latwiej jest rozmawiac o kreskowkach niz o wojnie wIraku i technikach gry w polo;)