20.02.05
Wczoraj dojechalismy do Cariamangi. No wiec tak jak stalismy na dworcu, Fernando (Indianin Ziomal) z bracmi i siostea, tudziez kilkoma kumplami zabrali nas pick upem nad rzeke (jakies 40 km) i ... Fiesta!! A pozniej... Fiesta! Zebrali sie wszyscy z okolicy... Fiesta!... Bo nad rzeka... Fiesta! W koncu ostatnie 3 dni karnawalu!... Fiesta!
A wiedziec musiscie, ze oprocz bailania i szamania, w karnawale jest tu smingusowo-dyngusowy zwyczaj polewania sie nawzajem przez caly karnawal (a zwlaszcza ostatnie 3 dni). Wiec przez cala droge, z dachow domow, okolicznych drzew, ulic, sasiednich samochodow itd. dostajech swoja dawke zimnej wody. KAzdy kazdego. Wszedzie. Ciagle. Dostajesz wody na zapas dla trzech pokolen do przodu. A potem- rzeka. Do rzeki wchodzi sie na koniec karnawalu w ubraniu, tak, jak sie stoi. Moje biedne buty... Ale bawia sie wszysy, niezaleznie od wieku. Fiesta!
***
Coz przyjemniejszego, niz obudzic sie z brzaskiem slonca, wziac zimny porysznic i patrzec, jak przyroda budzi sie do zycia?
Pewnie nic, tyle ze obudzil nas senior rodu zapalajac nam swiatlo, kiedy jeszcze bylo ciemno, slonca nie ma, bo to, drogie dzieci, pora deszczowa i sa chmury, a lodowaty prysznic to smutna koniecznosc, bo tu nie ma cieplej wody... A potem sniadanko. Fasola i ryz z kawlkiem juki. Im bardziej wysuszone i bez smaku, tym lepsze! Ale,zeby nie bylo tak calkiem mdle, to dodaja kolendry. Obrzydlistwo!!!!! I do popicica kawa z wlasnego ogrodka z dodatkiem miety.
Po wczorajszym Swiecie Jordanu (naprawde to wygladalo jak chrzest pierwszych chrzescijan) i po drodze na pace pick-upa, podczas ktorej kazdy mieszkaniec Cariamangi, aby uratowac swoj honor, musi ci wylac na glowe przynajmniej jedna marne wiaderko wody, wrocilismy nieco zmarznieci (na wysokosci 2500 m n.p.m. po zapadnieciu zmroku jest chlodno). , choc w glorii chwaly, bo, oprocz oparzen slonecznych, zyskalismy slawe wybitnych tancerzy...
21. 02.07
Moglbym napisac 1000 powodow, dla ktorych nie lubie kolendry, ale powod jest tylko jeden. Za to wystarczy za 1000. Bleeeeeee...
Jedziemy do Peru, zeby zdazyc do Patagonii przed zasypaniem przez snieg.
Kiedy dojechalismy do Piury, upal nas porazil i obezwladnil. Na szczescie, w banku byla klimatyzacja, co pozwolilo nam zebrac sily do walki z zarem i cenami w hostelach.Tutejsze pokoje nie maja okien, a jak maja, to wychodzace na korytarz, pewnie zeby nie grzalo. Ale i tak jest goraco, nawet wiatrak niewiele zmienia. W lazience jest tylko zimna woda, ale jest tak rozgrzana, ze osiaga temperature ciala.
Po miescie jezdz setki motorikszy, pelniace funkcje taksowek i autobusow. Wlasciwie motoriksze i zolte daewoo (taksowki) sa jedynymi pojazdami na ulicach.
Ale Peru jest super. maja dobre jedzenie!!!!!!! Na sniadanie rosol lub kurczak, na obiad kurczak, na kolacje kurczak. Lub rosol. Co prawda spzredaja tez cerviche (najwiekszy syf, jaki przyszlo nam zjesc w Ekwadorze), ale nikt go nam nie karze jesc. Co prawda, maja dziwne polaczenia smakowe. Jemy kruche rogaliki, posypane cukrem. Slodkie dobre ciastko a w srodku marmolada chyba, nie, czekajcie, musze sprobowac.... O!! Mieso z cebula!!!
I wszedzie pustynia.